AKTUALNOŚCI

Fundacja Co Pozostało? w Likwidacji

15-12-2021

Szanowni Państwo, drodzy Przyjaciele, Kończy się rok 2021, niełatwy kolejny rok pandemii, oraz kolejny rok naszej działalności jako Fundacji. Jej głównym celem, zapisanym w Statucie w momencie rejestracji w sierpniu 2016...

Czytaj więcej

125 rocznica śmierci Emilii Sczanieckiej

13-05-2021

    11 maja 2021 roku, na Wzgórzu Świętego Wojciecha, złożyliśmy kwiaty pod tablicą upamiętniającą postać tej niezwykle zasłużonej Wielkopolanki.   Zapraszamy do zapoznania się z relacją z miejsc w których działała oraz z...

Czytaj więcej

Chrystus zmartwychwstał...

22-03-2021

  ,,Chrystus zmartwychwstał, aby człowiek znalazł autentyczne znaczenie istnienia..." Jan Paweł II     Mimo wszystko... Świąt pełnych pokoju i radości płynącej z Tajemnicy Zmartwychwstania Pańskiego. Niech Ten, który pokonał śmierć umacnia naszą wiarę, daje siłę do...

Czytaj więcej

Moja rodzina ze strony ojca, prof. Aleksandra Zakrzewskiego, do XVII wieku zamieszkiwała w Wielkopolsce, a następnie przeniosła się na Podole i pozostawała tam do 1920 roku. Była wpisana w najstarszej – VI księdze – szlachty rodowej przed 1787 rokiem, pieczętowała się herbem Samson. Mój pradziad, Feliks Woyna-Orański (1822-1876), był uczestnikiem powstań w 1848 i 1863 roku. Dziadek mój, Mikołaj, był współzałożycielem i głównym udziałowcem Fabryki Mechanicznej „Motor” w Kamieńcu Podolskim (istnieje ona do dzisiaj). Żona Mikołaja, Felicja Woyno-Orańska herbu Kościesza, pochodziła z bardzo bogatej rodziny z Kresów. Mój ojciec Aleksander urodził się 12 kwietnia 1909 roku w Oleksińcu Podleśnym na Podolu, miał dwie siostry: Irenę i Marię. Krótko przed zajęciem Kamieńca Podolskiego przez bolszewików w 1920 roku rodzina Zakrzewskich przeniosła się do Poznańskiego. Przebywali najpierw w Murowanej Goślinie, gdzie brat mojej babki – Tytus Woyna-Orański – był w latach 30. proboszczem i pierwszym burmistrzem w 1918 r. Dziadek, nie mając jeszcze obywatelstwa polskiego, nie mógł kupić majątku ziemskiego. Kiedy je uzyskał, nastąpiła dewaluacja, co doprowadziło go do ruiny finansowej. Ojciec po maturze w 1926 roku rozpoczął studia na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Poznańskiego, które ukończył w 1932 r. Następnie pracował w Klinice Laryngologicznej kierowanej przez prof. Alfreda Laskiewicza. Podjął również studia filozoficzne, uzyskując w roku 1935 tytuł magistra filozofii. W 1932 roku na podstawie pracy „Wyniki leczenia ozeny w KIinice Otolaryngologicznej Uniwersytetu Poznańskiego” uzyskał tytuł doktora medycyny wszech nauk lekarskich.

W roku 1937 ojciec ożenił się z Aleksandrą Durską, która ukończyła Wydział Lekarski w Poznaniu w 1938 roku. W tym samym roku urodziłem się ja - syn Jerzy.

W listopadzie 1939 roku Niemcy wyrzucili moich rodziców z mieszkania w Poznaniu przy ul. Mielżyńskiego oraz dziadków z Głuchowa i po trzytygodniowym pobycie w obozie przejściowym przy ul. Głównej wszyscy pojechaliśmy do Warszawy. Mieszkaliśmy razem w jednym bloku na Mokotowie. W tym samym roku urodziła się moja siostra Anna (1940 r.).

Do powstania Warszawskiego ojciec pracował w kilku szpitalach warszawskich oraz prowadził praktykę prywatną w Śródmieściu. Był jednocześnie organizatorem i wykładowcą na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Zachodniego. Był to drugi, obok warszawskiego, tajny uniwersytet. Uniwersytet Zachodni tworzyli głównie wysiedleni pracownicy Uniwersytetu Poznańskiego. Rektorem był prof. Adam Wrzosek, przyjaciel mojego ojca. Studenci tajnego uniwersytetu byli zatrudniani jako sanitariusze, co tłumaczyło ich obecność w szpitalach lub gabinetach lekarskich, gdzie uczestniczyli w zajęciach.

Latem 1944 roku wyjechaliśmy, jak co roku, na wakacje pod Warszawę, do Jabłonnej, gdzie przebywaliśmy 2-3 miesiące. Ojciec w każdą sobotę dojeżdżał do nas z Warszawy. Wybuch Powstania Warszawskiego uniemożliwił nam powrót do Warszawy. Powstanie zastało ojca w Warszawie, na prośbę powstańców udał się z nimi do Kampinosu, gdzie razem z trzema innymi lekarzami zapewniał opiekę bardzo dużemu zgrupowaniu AK (4-5 tys. powstańców).

W chwili odejścia ojca do Kampinosu matka moja została wraz z dziećmi w drewnianym, letniskowym domu w Jabłonnie. Brak opieki lekarskiej dla ludności cywilnej w Jabłonnie oraz dla powstańców i ludności opuszczającej Warszawę skłonił moją mamę do zorganizowania małego szpitala. Prowadziła tam leczenie ogólne oraz – z konieczności – chirurgiczne, mając do pomocy dwie pielęgniarki i kilka kobiet. Liczba pacjentów stale rosła. Mama pracowała cały dzień, a do nas wracała dopiero wieczorem. Często opatrywała również niemieckich żołnierzy, zanim odstawiono ich do szpitala wojskowego.

Kiedy z uwagi na stałe ostrzały i bombardowania praca w szpitalu w Jabłonnej stała się niemożliwa, mama postanowiła go ewakuować. Udało się przewieźć kilkadziesiąt osób: wszystkich chorych oraz personel do twierdzy w Modlinie. Tam mama dowiedziała się przypadkowo, że na oddziale zakaźnym leży w ciężkim stanie jej mąż.

 Ojciec pojechał do Poznania, gdy na Cytadeli bronili się jeszcze Niemcy. Ponieważ pomieszczenia Kliniki Laryngologicznej były zniszczone, postanowił zorganizować klinikę na I i II piętrze kamienicy przy ulicy Matejki 60. Zamieszkaliśmy na III piętrze tego domu.

W 1948 roku ojciec odebrał od rosyjskich władz wojskowych szpital mieszczący się przy ul. Przybyszewskiego 49 i przeniósł tam Klinikę Laryngologiczną. Przez osiem lat, będąc kierownikiem kliniki, był również faktycznie dyrektorem szpitala, nie pobierając za to żadnej pensji.

Pracę habilitacyjną obronił ojciec w roku 1945, a w roku 1949 otrzymał tytuł profesora nadzwyczajnego. Przez lata Klinika Laryngologiczna dzięki staraniom ojca była stale rozbudowywana i coraz lepiej wyposażana. Stała się jedną z najlepszych klinik laryngologicznych w Polsce, znana była jako „szkoła prof. Zakrzewskiego”. W pewnym okresie, wraz z oddziałem dziecięcym, liczyła 120 łóżek.

Prof. Zakrzewski przez okres ośmiu lat pełnił funkcję prorektora Akademii Medycznej, a w latach 1961-62 zastępował rektora, którym był prof. Wiktor Dega. Opublikował około 250 prac naukowych, pod jego kierownictwem ogłoszono dalszych 270 prac, był głównym autorem i redaktorem najobszerniejszego podręcznika laryngologii wydanej po wojnie w Polsce. Był promotorem sześciu habilitacji, 41 doktoratów i 122 specjalizacji z laryngologii. Prowadził ożywioną działalność w zagranicznych towarzystwach naukowych. Od 1964 roku był członkiem zespołu redakcyjnego „Excerpta Medica”. Ojciec profesorem zwyczajnym został po 28 latach oczekiwania, dopiero w 1977 roku, podczas gdy jego uczniowie, z racji przynależności do PZPR, ten tytuł otrzymali przed nim. W roku 1979 ojciec przeszedł na emeryturę, pozostając dalej czynnym zawodowo, między innymi jako redaktor naczelny „Otolaryngologii Polskiej”. Bardzo przeżył przejście na emeryturę, tym bardziej, że stosunki z jego następcą, prof. Z. Szmeją, nie układały się najlepiej. Był erudytą, interesował się wieloma dziedzinami nauki, znał sześć języków: angielski, francuski, niemiecki, rosyjski, ukraiński i łacinę. Był zaprzyjaźniony z wieloma profesorami z całego świata, szczególne więzy łączyły go z francuskimi profesorami G. i M. Portmanami, Sterkersem i Aboulkerem, u których szkoliłem się w 1973 roku.

Moja matka, pracując cały czas w Klinice Laryngologicznej, za badania nad sklerozą otrzymała tytuł docenta. Nie doczekała się tytułu profesora (wniosek został jednogłośnie poparty na Radzie Wydziału) jako osoba „wrogo nastawiona do systemu PRL i bardzo silnie powiązana z klerem”.

Ojciec bardziej odczuwał pomijanie go w awansie naukowym, ale zawsze podkreślał, że najważniejsze w życiu jest zachowanie własnej godności i – jak mawiał – „noblesse oblige” – szlachectwo jest nie przywilejem, ale przede wszystkim obowiązkiem służenia Rzeczypospolitej. W tamtych latach Rada Wydziału złożona była przede wszystkim z docentów i profesorów z rodowodami PZPR lub SD, jednak w sposób nieoficjalny uznawała charakter ojca. Mówiono o nim: „ostatni szlagon Rady Wydziału”. Bardzo cierpiał, gdy jego uczniowie wstępowali do PZPR lub SD, a zwłaszcza w czasie powstania „Solidarności” nie popierali tego ruchu (jeden z uczniów wstąpił nawet do PRON). Mówił do mnie, że może to jest jego wina, bo nie umiał wpoić swoim uczniom postaw patriotycznych. Mistrz przecież formuje swoich uczniów nie tylko pod względem zawodowym, ale również kształtuje ich postawy moralne i patriotyczne. Był znany z tego, że bardzo chętnie pomagał wszystkim swoim wrogom, bo – jak mówił – jeżeli ktoś upadł, to niezależnie, kto to jest, należy podać mu rękę. Niektórzy rozumieli to opacznie – jako akceptację swoich zachowań. W okresie „Solidarności” rodzice byli bardzo zaangażowani w ten ruch, sponsorując go finansowo.

Ojciec zmarł 4 kwietnia 1985 roku, a moja mama 13 czerwca tego samego roku. 

Źródło: Jerzy Samson Zakrzewski